Soren Sulfur Soren Sulfur
1118
BLOG

Usługi kontra przemysł. Nieporozumienie.

Soren Sulfur Soren Sulfur Gospodarka Obserwuj notkę 13

Kiedyś wbijano do głów, że to usługi są przyszłością gospodarki, a nie produkcja. Dziś następuje odwrót-to przemysł jest solą ziemi, a nie usługi. Prawda, jak zwykle, leży nie pośrodku, ale gdzieś zupełnie indziej.

Typowy artykuł w tonie pouczającym można przeczytać choćby tu. Dowiemy się z niego, że mitem jest wyższość usług nad produkcją, tak samo jak świata finansów nad innymi sektorami gospodarki.

To nieporozumienie. Wynika ono z niezrozumienia czym jest gospodarka i w jaki sposób się rozwija. Gospodarka to sposób optymalizacji zasobów-decydowania jak z ograniczonych zasobów zrobić jak najlepszy użytek z korzyścią dla wszystkich. To decydowanie odbywa się za pomocą wolnego rynku, który bazuje na systemie cen, wysyłając informację do wszystkich w społeczeństwie co się opłaca, czego brakuje,a  czego jest nadmiar lepiej, niż jakakolwiek analiza czy plan. Metoda zaś jaka pozwala na polepszanie bytu to zwiększanie wydajności. Wydajność ta zaś wzrasta dzięki specjalizacji. Specjalizacja zaś wzrasta wraz z ilością ludzi-gdyż wtedy nie tyle zwiększa się rynek zbytu, co rynek produkcji. Zamiast łączyć zadania są one dzielone i przez to-osiąga się wyższą wydajność.

Finalnym etapem tego procesu wzrostu wydajności jest uwolnienie zasobów ludzkich. Sektor osiąga tak wysoką specjalizację, że w rezultacie rozprasza produkcję na wszystkie inne sektory, w związku z czym jego wydajność drastycznie wzrasta. Efekt rozproszenia spopularyzował Milton Friedman w swoim słynnym monologu o ołówku. Rozproszenie oznacza, że nawet najprostszy produkt jest efektem współpracy setek tysięcy osób, a żadna z nich nie ma wiedzy wystarczającej by ten prosty produkt samemu stworzyć.

Produktywność osiąga wysoki poziom sprawiając, iż do wytworzenia dużej ilości dóbr potrzeba małej ilości osób. W takiej sytuacji jest rolnictwo. W krajach rozwiniętych około 1 do 3 procent ludności czynnej zawodowo zajmuje się rolnictwem, dostarczając więcej żywności, niż jest w stanie skonsumować całe społeczeństwo. W istocie wydajność jest tak wielka, że cały głód na świecie, jaki jeszcze panuje jest wynikiem decyzji politycznych, wojen oraz fatalnego zarządzania gospodarką-nie zaś brakiem zdolności do produkcji jedzenia. Gdzie się podziały zaś miejsca pracy z sektora rolniczego? Powędrowały do sektorów które mu usługują, dostarczając maszyn, elektryczności, nawozów, rachunkowości, obsługi kont, rozrywki i tym podobnych, przy okazji wytwarzając produkty dla innych sektorów. Specjalizacja napędza dalszą specjalizację. Jedno miejsce pracy w rolnictwie zależy od wszystkich innych miejsc pracy. I na odwrót.

Nie ma żadnego sztywnego podziału na procenty ile powinno być w gospodarce produkcji, ile rolnictwa a ile usług. Jeśli są jakieś zasady w tym względzie to wynikają one z generalnej obserwacji-że na danym poziomie rozwoju techniki i przez to gospodarki spodziewamy się, że ten podział będzie miał pewną formę. W istocie jednak to nie reguła, ale wskazówka. Istotne bowiem jest jaka jest wydajność danego sektora. Czy jego produkcja jest wystarczająca, by sprostać potrzebom?

Jeden procent ludności pracujący w gospodarce wytwarza trzy procent PKB rocznie. Czy to oznacza, że kraj należy "reagraryzować", bo to za mało? Skąd. Po prostu rolnictwo jest tak wydajne, że produkuje tak dużo i tanio, że większej wartości się nie osiągnie. To właśnie znak postępu-że produkty jakie daje są tak tanie, że przestają być istotne dla wielkości gospodarki.

Tak więc spadek procentowej wartości dóbr wytworzonych w przemyśle powinien być oznaką dobrobytu. Dlaczego więc nie jest? Dlatego, ponieważ spadek ten był wywołany sztucznie. Nie był efektem wzrostu wydajności, lecz tejże wydajności spadkiem - utrudnieniami w prowadzeniu biznes, takimi jak te, które linkowany artykuł wymienia. Wzrostem cen energii z powodu decyzji politycznych, wzrostem kosztów pozapłacowych, podatków oraz efektów regulacji. Nie spowodowały one zniszczenia przemysłu, ale jego wycofanie z danej gospodarki do innych-a więc słynna i dobrze już "obgadana" migracje miejsc pracy przemysłowych do Chin i innych krajów o mniejszych kosztach.

Ta migracja miała nie była jednak "naturalna", nie wynikała z tego, że naprawdę Chiny dysponowały jakąś komparatywną przewagą, więc umieszczenie produkcji tam pozwalało na lepsze zarządzanie zasobami, tylko wymuszona sztucznie. Jak głód w Afryce. Przerzucono produkcję do Chin, bo ktoś arbitralnie uniemożliwia produkcję na miejscu. Dlatego doprowadziła do zaburzenia równowagi gospodarek skąd miejsca pracy uciekały-ponieważ wymagały one X wartości towarów, które były produkowane w innym kraju, więc za nie musiano w jakiś sposób płacić. Usługami lub długiem. Usługami-czyli dobrem wyższego rzędu, droższym. mniej więcej wyglądało to tak, jakbyśmy za kukurydzę płacili ciężarówkami. Na takiej wymianie handlowej lokalnie w dłuższej perspektywie się po prostu traci, bo jest ona sztuczna, służy zapchaniu braków miejscowych pod niejako potrzebę chwili. Wyobraźmy sobie sytuację, iż podobnie byłoby z rolnictwem. Że dobra łatwe i tanie w produkcji jak barszcz wybyłyby za granicę, a nam zostałby tylko przemysł. Więc kupowalibyśmy na przykład chleb za pomocą sprzedaży silników lotniczych. Silnik lotniczy jest nieporównywalnie bardziej skomplikowany w produkcji niż mąka, wymaga więcej wysiłków i kosztów. Jednak w indywidualnej transakcji chodzi o to, co w danej chwili dla danej osoby ma wartość. Jeśli grozi nam głód, to czy będziemy się targować z jedynym właścicielem piekarni? Nie. Dojdzie więc do absurdalnej sytuacji gdy za jeden silnik będziemy kupować jeden bochenek chleba.

Dlatego właśnie np. Stany Zjednoczone przed kryzysem przez lata miały wysoki deficyt w handlu zagranicznym. I jest to jedna z przyczyn kryzysu-wywołana przez te same czynniki, które doprowadziły do wzrostu długu, osłabienia dolara, powstania baniek spekulacyjnych i wadliwego rozrostu sektora finansów. Był to bowiem efekt decyzji politycznych nakładających nadmierne koszty na produkcję i jednocześnie ingerujące w rynki finansowe służące do sterowania zasobami-w celu przekierowania tychże zasobów nie tam, gdzie będą najlepiej wykorzystane, ale tam, gdzie uzyska się najlepszy efekt polityczny. W skrócie: winna była logika demokracji, a nie kapitalizmu.

Podsumowując wycofanie się przemysłu z krajów rozwiniętych wysłało do wielu analityków błędny sygnał-że oto wkraczamy na wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego, że powtarza się proces znany z przeszłości-to samo, co z rolnictwem. Że tak jak ono, produkcja stała się tak wydajna i sprawna, że jej wartość w całej gospodarce będzie spadać mimo wzrostu produkcji i ilości sprzedaży. A dzieje się tak dlatego, bo inne sektory przejmują ciężar produkcji poprzez specjalizację-dlatego rosną usługi. I dlatego pochwalano ten stan rzeczy a ganiono tych, którzy uważali, że produkcja jest ważniejsza. Bo czy i państwo byście nie ganili ludzi którzy twierdzą, że należy "agraryzować" kraj? Toż to nawoływanie do wstecznictwa.


Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka