Soren Sulfur Soren Sulfur
651
BLOG

Zwodnicze uroki Wildsteina

Soren Sulfur Soren Sulfur Społeczeństwo Obserwuj notkę 16

Korwin Mikke kontra Wildstein, Do Rzeczy 27/075:  doświadczony publicysta próbuje "wziąć na klatę" poglądy Korwina Mikkego na państwo określając je mianem "libertariańskiej utopii". Spójrzmy, jak bardzo mu się to udało.

Ma wstępie jednak pozwolę sobie na własne obserwacje. Bronisław Wildstein w pewnym momencie swego tekstu używa sformułowania "amerykańscy libertarianie"-to z nich ma czerpać Korwin Mikke. I w istocie libertarianizm jako taki jest prądem umysłowym w zdecydowanej większości amerykańskim. Wybija z niego specyfika kultury i sposobu, w jaki powstało tam nowoczesne społeczeństwo. Warunki, w jakich istnieje naród amerykański są historycznie i geograficznie wyjątkowe. To ludzie, którzy jako społeczność nie doświadczyli nawet ułamka tego, co było udziałem innych narodów. Nie znają upokorzenia, klęski, utraty suwerenności, rozpadu instytucji, prawdziwego zagrożenia zewnętrznego i tym podobnych. Za to mają silną pamięć niezależności, samodzielności indywidualnej i lokalnej, tradycje oporu przeciwko władzy centralnej. Nie mają przykładu upadku, który by nie skończył się odbiciem. Dlatego ich spojrzenie na świat ma określoną specyfikę.

Jeśli coś można dzięki temu zarzucić amerykańskiemu libertarianizmowi to to, że jest zagranicznie ślepy. Ludzie, którzy żyją w kraju który nigdy nie był niczym innym jak dominującym organizmem w swoim sąsiedztwie, a przez połowę swojego istnienia jest wręcz dominującym organizmem na planecie, po prostu są organicznie niezdolni do zrozumienia zagrożeń przed jakim stoją społeczności ludzkie z rąk innych społeczności ludzkich. Geograficzna izolacja Stanów od zawsze dawała im poczucie bezpieczeństwa i separacji od reszty świata. To oraz bogactwo i doświadczenie historyczne tylko i wyłącznie wzrostu razem są napędem izolacjonizmu, który de facto oznacza kapitulację wobec każdego, kto Amerykę chce zniszczyć. Amerykańscy libertarianie nie wiedzą bowiem, że dopóki istnieje choćby jedno państwo, dopóty celem każdego z nich jest dominacja nad swoim środowiskiem możliwie w pełnym stopniu. Popadac w izolacjonizm oznacza więc oddawać pole działania i szkodzić sobie. Jedynym sposobem na zaprowadzenie tego, co Wildstein nazywa "libertariańską utopią" jest pozbycie się państw z powierzchni Ziemi w ogóle.  Wtedy to już byłby anarchokapitalizm.

Wildstein w swoim tekście atakuje kilka punktów wizji "libertariańskiej utopii". Po pierwsze, stawia pytanie " a co z monopolami?". Po drugie "rzeczywistość jest nieprzewidywalna, nie jesteśmy panami naszej egzystencji". Po trzecie "indywidualizm dyktuje rozpad wspólnoty". Po czwarte "państwo buduje system prawny i wychowuje człowieka" jako ucieleśnienie wspólnoty i jej wolności. Po piąte państwo dotując kulturę nadaje wspólnocie spoistość. Po szóste gospodarka może być wykorzystywana do agresji na wspólnotę (vide Rosja).

1. Monopole. Wildstein powiela tezę o szkodliwości ich istnienia, przyznając jednocześnie że wie, iż istnieją szkoły ekonomii mówiące o tym że monopole same upadają. O szkodliwości monopolu ma świadczyć jego zdolność do zdławienia konkurencji np. przez ceny dumpingowe, które potem "odkuje" sobie po jej upadku z nawiązką. Problem w tym, że taki monopol nigdy i nigdzie nie powstał w wyniku działania sił rynkowych. Siłę tworzenia takich monopoli ma tylko państwo. Najsłynniejszy przykład rzekomego monopolu, czyli Standard Oil Rockefellera, od którego zaczęło się twierdzenie o ich szkodliwości, powstał, ponieważ Rockefeller był tak dobry w dostarczaniu tego, co potrzebowali ludzie, że oni nagradzali go poprzez wybór jego produktów a nie konkurencji. Był lepszy. Czy Rockefeller użył dumpingu? Nigdy. Po prostu był maniakiem eliminacji kosztów w postaci odpadów-wszystko, co zostawało z przetworzonej ropy uważał za zasób do wykorzystania. W ten sposób obniżał ceny - eliminując marnotrawstwo. Czy wykosił konkurencję, "skazując" na swoje produkty? Nigdy. W tym czasie gdy Standard Oil dysponował "monopolem" na rynku istniały tysiące (sic!!!) firm w tymże sektorze. Tylko, że będąc zarządzane gorzej i nie mogąc nadążyć za swoim wielkim konkurentem zaczęły żebrać o interwencję państwa, mówiąc dokładnie to, co Wildstein. Współczesnym przypadkiem "monopolu" jest Microsoft. Przez krótki okres czasu firma ta zdominowała rynek pecetów i ich oprogramowania. I co? I nic. Mimo, że monopol nie został państwowo rozbity, to po prostu Microsoft nie był w stanie konkurować w nowych pod-sektorach i po prostu przegrał swoja pozycję. Sama zresztą myśl, że monopol jest czymś złym jest absurdalna-posiadanie dominacji bowiem oznacza tyle, że się robi coś tak dobrze, że ludzie nie chcą czegoś innego. Nie jest też możliwe "wykoszenie" konkurencji by potem podnosić ceny-gdyż gdy się to zrobi automatycznie tworzy się warunki gdzie konkurencja może wytrzeć nami podłogę i dlatego jak grzyby po deszczu ona powstaje. Więc jedyny sposób, w jaki można utrzymać swoją pozycję to...służyć ludziom. A jedyny sposób, by "wykosić" konkurencję i podwyższać bezkarnie ceny to użyć państwa bo tylko ono ma siłę, by zabronić ludziom wejścia na rynek.

2.Nieprzewidywalność rzeczywistości. Czyli wszelkiego rodzaju zdarzenia nieprzewidywalne. Jeden z bardziej niezrozumiałych punktów, gdzie Wildstein stawia znak równości między "państwem" a "społeczeństwem". I charakterystyczne dla każdego "obrońcy wartości państwa" myślenie zaprzeczone - skoro państwo czymś się zajmuje to znaczy, że nikt się tym by nie zajmował. Czy katastrofy naturalne są zagrożeniem dla społeczności? Owszem. Tylko co z tego? Co powstrzymywałoby ludzi przed działaniem jako wspólnota? Co powstrzymywałoby od pomocy bliźnim? Straż pożarna czy policja istniały bez pomocy państwa bardzo długo, podobnie jak wiele innych usług porządkowych i pomocowych. Funkcje te zostały przez państwo zmonopolizowane ale to o niczym nie świadczy. Innymi słowy non secitur.

3.Indywidualizm dyktuje rozpad wspólnoty - bo wszyscy już by wyjechali do innych krajów jeśli by myśleć tylko swoim dobrem. Po pierwsze, implikacją tej myśli jest twierdzenie, że państwo utrzymuje wspólnotę sztucznie i wbrew naturze ludzkiej w istnieniu poprzez tworzenie swoistego więzienia. Po drugie mimo, iż obecnie państwo takiej władzy nie ma jakoś wszyscy stąd nie wyjechali. Po trzecie wyjazd nie oznacza utraty polskości. Po czwarte państwo nie jest wspólnotą, nie jest społeczeństwem i nie jest krajem. Wildstein nagminnie stawia tutaj znak równości, i dlatego gdy państwo się mu usunie, to wychodzi mu nieustannie że wszystko się rozpadnie i nikt nic nie będzie potrafił zrobić. Tymczasem już w samej logice tej myśli tkwi tego zaprzeczenie-skoro państwo jest odzwierciedleniem istnienia społeczności i jej potrzeb, to tym samym jego zlikwidowanie nie zlikwiduje ani społeczności ani potrzeb. Jeśli by twierdzić inaczej, to tym samym należy stwierdzić, że to państwo wytwarza społeczność i jej potrzeby i ponownie należy żądać sobie pytanie czy wobec tego jest to w ogóle potrzebne.

4.Państwo buduje system prawny i wychowuje człowieka. Powielenie błędu z punktu trzeciego, ale o nowym smaku. Prawo nie było nigdy budowane przez państwo. Prawo zawsze było budowane przez ludzi i państwo je co najwyżej adoptowało. Nawet teraz, gdy zgodzono się że to państwo służy do jego wprowadzania, powstaje ono najpierw w głowach ludzi w określonej sytuacji, którzy chcą tą sytuację uregulować-odpowiadając na potrzeby życia. Klasycznym przypadkiem jest małżeństwo. Nie powstało ono dlatego, bo państwo, tylko dlatego, bo była taka potrzeba uregulowania związku mężczyzny i kobiety i ich relacji w tymże związku z otoczeniem. Prawo istniało na długo przed tym jak istniało państwo i na długo przed tym zanim państwo się nim zainteresowało - funkcjonowało. Było stanowione... przez społeczności. Państwo również nigdy nie miało nic do czynienia z wychowaniem człowieka. Na długo przed tym zanim stało się to normą ludzie byli wychowywani przez swoje społeczności lokalne i pan-lokalne, rodzinę, tradycję i religię. Zagrożenie dla tej działalności przyszło dopiero wraz z wejściem państwa w te dziedziny. Wildsteinowi wydaje się, że tak nie jest, ponieważ to dosyć nowy pomysł - z XIX wieku. Był on wyrazem już obecnych i działających instytucji społecznych, ludziom wydawało się, że państwo po prostu to scementuje. Tymczasem ono doprowadziło do ich erozji. Ukochane Gender Terlikowskiego nigdy nie miałoby racji bytu w systemie szkolnictwa prywatnego. Głupotę i propagandę można wprowadzać tylko pod przymusem. Dzięki państwu.

Ciekawe, że według Wildsteina państwo umożliwia istnienie wspólnocie. Ciekawe, bo przecież Polska przez 123 lata państwa nie miała,  a jako wspólnota przetrwaliśmy. Ciekawe, że Żydom udawało się to przez tysiące lat. Ciekawe wreszcie, że jakoś Islandia przez trzy wieki państwa nie miała, a funkcjonowała i rządziła się nader sprawnie w ramach zorganizowanej anarchii. I nawet wspólnotowo zadecydowała o odejściu od pogaństwa i przyjęciu chrześcijaństwa. Żaden Mieszko potrzebny do tego nie był.

5. Dotowanie kultury. Nie inaczej jest tutaj. Nie byłoby "Golgota picnic" bez dotacji państwowych. Kultura stała się czymś odseparowanym od społeczności, obcym i wrogim, walczącym z nią dopiero wtedy, gdy zaczęła być państwowo dotowana. Ponieważ dotacje oznaczają, że nie odpowiada się już na potrzeby ludzkie - społeczności - ale na potrzeby urzędników i własne. A potrzebą urzędników jest po prostu wydać pieniądze "na coś". Nie trzeba się liczyć więc z zdaniem odbiorców. Artysta chcący "ugodzić" społeczność w reżimie wolnorynkowym musi brać pod uwagę ich wrażliwość i to zmusza go do bycia kreatywnym w swej krytyce, wychodzić naprzeciw odbiorcy by być w ogóle przyjętym. Musi się ukorzyć przed odbiorcą. W reżimie państwowym ma go w pogardzie bo to nie odbiorca rządzi (warto zerknąć do obecnego Plusa-Minusa i wywiadu Mazurka z Maciejem Nowakiem, który w kontekście "Golgota Picnic" mówi o "ludzie którego nie dostrzegaliśmy". Lud, czyli tłuszcza z która trzeba się liczyć tak, jak liczyć się trzeba z rozeźlonym dresem w autobusie). Z trudem idzie wymyślanie przykładów dzieł kultury współczesnej które zyskały uznanie, podczas gdy największe osiągnięcia ludzkości pochodziły z okresów gdy nikomu się dotowanie państwowe kultury nie śniło. Arcydzieła malarstwa, rzeźby, sztuki - wszystko to powstało bez żadnego wsparcia państwowego (co najwyżej dzięki zainteresowaniu feudałów-którzy jednak działali nie jako państwo, lecz jako klient, właściciel - ziemski). Zaś to, co dzisiaj powstało a uznaje się za godne podziwu i tak na siebie zarabia, znajdując swoich adoratorów i potrafiąc katapultować swoich twórców do rangi zamożności. Tak więc dotacje im potrzebne nie były.

6. Gospodarka może być wykorzystywana wrogo - najlepszym przykładem jest Rosja. Owszem, może być. Tylko co z tego? Tym bardziej że jest to możliwe tylko dlatego, bo po drugiej stronie mamy państwo? Czy z racji tego, że państwo nie ingerowałoby w proces rynkowy od razu wynika, że Rosjanie wykupiliby Azoty? Non secitur. Założenie to opiera się na myśleniu, ze rosyjska oferta jest atrakcyjna, Polacy nie mają pieniędzy i że nie kierują się niczym innym jak chęcią zarobienia szybko i mało, i że nie ma innego sposobu obrony przed niechcianym inwestorem aniżeli odwołanie się do państwa. Czyli jest to zbiór założeń, z którymi Wildstein nie dyskutuje, tylko od tak-przyjmuje. Załóżmy jednak, że co do partykularnej sytuacji ma on rację - że faktycznie oferta jest dobra, Polacy nie mogą jej przebić, akcjonariusze chcą szybko spieniężyć inwestycję. Z tego nijak nie wynika, że tylko państwo jest w stanie zatrzymać ten proces. Wildstein z niezwykłą lekkością dokonuje alogicznego zabiegu przejścia od sytuacji szczególnej do ogólnej, wykorzystując to samo błędne myślenie które zaprezentował w punkcie 2: skoro nikt inny niż państwo tego nie robi to nikt tego nie zrobi. Tymczasem nikt inny tego nie robi, ponieważ właśnie państwo się tym zajmuje-więc nie ma sensu wchodzić między wódkę a zakąskę. W ten oto sposób Wildstein sytuację chwilową prezentuje jako uzasadnienie uniwersalne.

Na sam koniec zaś dorzuca pytanie: "Jeśli mamy do czynienia z państwami stosującymi protekcjonizm, to czy pełne otwarcie naszego rynku nie będzie szkodliwe dla naszej gospodarki?". Odpowiedź: nie. Będzie szkodliwe dla gospodarki tego idioty, który stosuje protekcjonizm. Protekcjonizm jest bowiem niczym innym jak dotacją. Czyli odebraniem zyskowności i dochodu biznesom, które radzą sobie dobrze i daniem zasobów tym, którzy nie są w stanie sprostać konkurencji. Więc cierpi na tym wydajność gospodarki takiego kraju. Jeśli w tym momencie produkty dotowanego biznesu idą na eksport, i tenże eksport "wykosi" konkurencję kraju dokonującego konsumpcji tychże dóbr, efektem jest... dotowanie gospodarki która towar kupiła przez kraj, który towar wyprodukował. W ten sposób kraj nie reagujący na praktyki protekcjonistyczne żyje na koszt podatników innego kraju, a jego gospodarka przesuwa zasoby "wykoszonych" przedsiębiorstw do innej działalności, w tym do sektorów dopiero się rozwijających - dokonując skoku technologicznego. Proces ten jest prawdziwy również wtedy, gdy po zdominowaniu rynku protekcjonizm zostaje wycofany - ponieważ efektem jest istnienie przemysłu, który działa wbrew posiadanej przewadze komparatywnej - kraj zamiast robić to, w czym jest dobry, robi to, co przedtem dotował i nie osiąga swojego potencjału, cały czas w efekcie dotując inny kraj swoją mniej wydajną pracą. Dokładnie na tym polegał sukces Wielkiej Brytanii-podczas gdy inne kraje europejskie jak skończone barany stosowały logikę merkantylistyczną, Londyn zapadł się w wolny handel, a wynurzył jako największe mocarstwo globu.


Państwo nie jest stworzone by dbać o kulturę, ani o szkolnictwo, ani spoistość wspólnoty, ani o jej język, ani o zdrowie... w skrócie o nic, co z zasady jest stosunkiem dobrowolnym. Państwo to struktura siłowa, która siły używa by przed siłą się bronić. Jego immanentną cechą jest stosowanie przemocy lub groźby jej użycia w imię uniknięcia większej przemocy ze strony jednostek i zbiorowości. Dlatego z zasady nie nadaje się do większości rzeczy z jakich składa się życie ludzkie i życie wspólnoty, w której człowiek jest zakorzeniony. Argumentować odwrotnie to tak, jakby twierdzić, że inaczej nie da się jeść spaghetti jak młotkiem. Tak, zapewne można nauczyć się tej sztuczki, ale mniej wysiłku i czasu zajmie opanowanie jedzenia łyżką i widelcem które są do tego stworzone. A młotek zostawmy na okazję wbijania gwoździ.

 


Sulfur



 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo