Soren Sulfur Soren Sulfur
289
BLOG

Relacje gospodarcze nie są gwarancją bezpieczeństwa

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 8

"Nie armia! I nie nakłady na wojsko. Nie walka całego narodu! Nie to da nam wolność." Pisze Janusz Palikot, stawiając tezę, że tylko silne więzy ekonomiczne z Francją i Niemcami gwarantują bezpieczeństwo, gdyż wtedy kraje te będą miały interes w tym, by nas bronić.


Teza to chyba coraz mniej popularna, ale jednak trzymająca się mocno, skoro lider jednej z partii urzędujących w Sejmie wypowiada ją z takim przekonaniem publicznie. Wcześniej w podobnym duchu wypowiadali się kandydaci na europosłów Twojego Ruchu w kontekście Unii Europejskiej.

To prawda, że prawdziwe bezpieczeństwo jest wtedy gdy "żaden dom nie zostanie zburzony, żaden człowiek nie zginie." Ale niebezpieczną iluzją jest właśnie cedowanie odpowiedzialności za taki stan rzeczy na kogoś obcego. A dokładnie, na jego portfel.

Czy kraje są skłonne bronić inne państwa ze względu na swoje interesy ekonomiczne? Nie jest znany mi taki przypadek. Owszem, relacje ekonomiczne mają wpływ na angażowanie się w konflikty - ale w odwrotną stronę. Są powodem agresji lub powodem niechęci do odpowiedzi na agresję. Przyśpieszają więc konflikt lub zniechęcają do odpowiedzi na niego. Nie da się zaś wskazać przypadku, gdy kraj zdecydował się bronić inny dlatego, bo miał utopione w nim miliardy inwestycji lub zaciągnięte pożyczki (chyba, że przeciwnik był bardzo słaby, więc ryzyko bliskie zeru). Nikt nie będzie bronił swojego dłużnika, a tym bardziej nikt nie będzie bronił wierzyciela. Dłużnika dlatego - bo kiepska to inwestycja w dług, która wymaga dopłacania i ryzyka. To się nie opłaca. Wierzyciela zaś nikt bronić nie będzie - bo co to za interes? Nikt też nie będzie ryzykował życia swoich obywateli tylko dlatego, ponieważ w napadniętym kraju ulokowano produkcję jakichś podzespołów. Jabłka czy części samochodowe można kupić u kogoś innego, bez ryzyka wojny - która zawsze jest wielkim chaosem, nieprzewidywalną zawieruchą.

Być może p. Palikotowi chodziło o coś innego - że sam fakt bycia wielkim polem gospodarczej ekspansji Francji czy Niemiec spowoduje, że wytworzona zostanie "przestrzeń odstraszania" gdyż będzie "jasne" iż żaden z tych krajów nie zgodzi się na demolkę swojego gospodarczego partnera, od którego jest uzależniony. Ale czy naprawdę tak to funkcjonuje? I czy jest możliwe?

Możliwe na pewno nie jest. Jeśli jakiś kraj jest od drugiego uzależniony, to oznacza, że jest od niego słabszy, brakuje mu kapitału, możliwości, umiejętności i organizacji by działać bardziej samodzielnie. W takiej relacji jest Polska w stosunku do Niemiec. To my jesteśmy od Berlina zależni gospodarczo. Oznacza to też, że jeśli ktoś napadłby na Niemcy, to nie moglibyśmy nic zrobić - bo stąd wynika ta dysproporcja, iż jesteśmy słabi. W przeciwnej sytuacji są Niemcy - dominują one, czyli wykorzystują słabość partnera do własnych celów. Oznacza to więc jednocześnie, że w razie czego mogą przekierować swoją gospodarkę gdzie indziej - na tym polega właśnie siła, na posiadaniu alternatyw. Słabszy silnemu nie pomoże, silny słabszemu nie musi. Poza tym relacje ekonomiczne mają to do siebie,  że nawet na podbitym terytorium pozostają. Handel jest na krótko zakłócony, potem powraca do normy. Od tego, czy w Warszawie rządzą Polacy czy Rosjanie niewiele więc tu zależy, relacje ekonomiczne są same w sobie politycznie neutralne.

Poza tym nie tak funkcjonuje bycie strefą wpływów jakiegoś kraju. Bycie czyjąś strefą buforową oznacza, iż jest się zderzakiem, czymś, co trzyma się "na rozkurz", na wypadek właśnie niebezpieczeństwa by rzucić niczym wilkom na pożarcie. Zaś teza, iż nie tak potoczyłaby się ta historia opiera się na dwóch założeniach: że Francja i Niemcy miałyby możliwości oraz wolę, by Polski bronić.

Możliwości na pewno nie mają. Niemcy, mimo iż łożą na obronę niemałe kwoty i dysponują wysoce zaawansowanym sprzętem, są efektywnie tak naprawdę rozbrojone - nie różnią się tu wiele od innych krajów europejskich, płacąc głównie na pensje i emerytury żołnierzy. Ot, choćby lotnictwo-z 109 samolotów Eurofighter na stanie, Niemcy w gotowości bojowej mają... 8. Z 67 śmigłowców w gotowości jest 7. Armia Niemiecka poddana została cięciom z 250 000 żołnierzy do ok. 175 000 żołnierzy. To mniej, niż ma Ukraina. A Francja? Francja zaś rwała się do interwencji w Libii, ale jak przyszło co do czego, nie była w stanie wykonać ani jednego ataku bez wsparcia floty i lotnictwa USA. Wkład Francji w tamten konflikt był czysto symboliczny. Miała wtedy wolę, ale nie możliwości. Od tamtej pory sytuacja się nie polepszyła. Wydatki na armię Paryż zamierza dalej sukcesywnie ścinać. Zaś ze strony obu tych państw nie widać ani jednej deklaracji pomocy dla Polski i wzmocnienia naszych sił. Niemcy wręcz sprzeciwiają się instalacji na naszym terytorium stałych baz wojskowych NATO. Francja zaś mimo wojny, sprzedaje Rosji swoje okręty desantowe. A przecież handlują z nami na potęgę, Niemcy już teraz mają z nami obroty handlowe kilkukrotnie większe aniżeli z Rosją. A mimo to jakoś nie poczuwają się do ochrony swojego rynku zbytu i podwykonawcy w jednym. Dlaczego? Bo słaby komponent można wymienić. W dodatku ta słabość jest u nas wzmacniania i przedłużana - choćby forsowaniem pakietu klimatycznego.

Tak więc nie ma ani woli, ani możliwości. Tymczasem agresja rosyjska jest agresją o wielu formach, ale jednej zasadniczej cesze: jest bezczelna. Na tą bezczelność nie da się odpowiedzieć inaczej, jak siłą. Gdyby dziś bezpieczeństwo naszego regionu zależało tyko do Francji i Niemiec, a nie od USA, tedy Rosja mogłaby wejść na dowolną odległość do dowolnego kraju swojej byłej strefy wpływów. I ani Francja ani Niemcy nie zareagowałyby inaczej, niż świętym oburzeniem. Bo nawet gdyby chciały - a nie chcą - to nie mogą na to odpowiedzieć, bo nie mają czym. Oczywiście, takie wejście nie pozostałoby bez reakcji - byłyby jakieś rozmowy, odpowiedzi, jakieś wsparcie humanitarne dla napadniętych. Ale wszystko z celem podobnym jak na Ukrainie: "przyklepania" agresji, a nie jej anulowania. Bo po to są "zderzaki", strefy buforowe, po to trzyma się pod swoimi skrzydłami słabsze państwa by ich w takich sytuacjach używać.

Słabość jest tylko zaproszeniem do bycia ofiarą. To niezależność i siła powodują, że inne państwa nie mogą pogodzić się z brakiem danego gracza - zniknięcie Niemiec z mapy byłoby nie do zaakceptowania, gdyż państwo, które by je kontrolowało automatycznie stałoby się mocarstwem światowym, zaburzając układ sił. Próżnia, jaka by powstała po np. Japonii również zaburzyłaby światową gospodarkę, co byłoby nie do zaakceptowania dla społeczności Zachodu. Obrona kraju takiego jak Polska przez sojuszników jest możliwa tylko wtedy, gdy da się im czas na reakcję, czyli wtedy, gdy będziemy w stanie się skutecznie długo bronić, a nawet odepchnąć wrogie siły, gdyż w przeciwnym razie - nie będzie kogo bronić.Właścicielem fabryk podzespołów i dłużnych kont stanie się agresor i to on będzie nowym partnerem gospodarczym. Tak więc to nie słabość i jęczenie o jałmużnę są gwarantem pomocy innych. Ale potęga.


Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka