Soren Sulfur Soren Sulfur
2135
BLOG

Islam nie jest problemem. Imigracja jest

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 88

Zawężanie kwestii terroryzmu islamskiego do kwestii kulturowo-religijnych jest niepoprawnym spojrzeniem. Problem leży gdzie indziej, a kultura i religia są tylko tłem nadającym impet zdarzeniom.

Zanadto skupiamy się na partykularnym przykładzie imigracji arabskiej/muzułmańskiej, a szerzej - z krajów trzeciego świata. To zamydla sprawę. Popularnym stwierdzeniem jest „Imigracja jest dobra, nie mam nic przeciwko ciężko pracującym imigrantom płacącym podatki, niech ludzie tu przyjeżdżają, ale niech się integrują”. Stwierdzenie takie i podobne są budowane na zasadzie zabezpieczenia - wypowiadający daną kwestię człowiek spodziewa się pewnej reakcji negatywnej. Antycypując ją więc tak formułuje myśli, by uniknąć podejrzeń... no właśnie, o co? O rasizm, ksenofobię, szowinizm i tym podobne. Dominującą opinią jest bowiem przeświadczenie, że jakakolwiek niechęć czy sceptycyzm wobec obcych łączy się właśnie z tymi negatywnymi cechami, więc dozwolone i moralne jest przybranie postawy tylko otwartej.  W naturalny sposób pod wpływem takiej edukacji ludzie więc starają się formułować swoje opinie w sposób prewencyjnie rozbrajający oskarżenia o bycie ksenofobem (wielbłądem). I w ten sposób unikają adresowania źródła problemu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Jaka jest różnica między imigrantem z kraju arabskiego a, powiedzmy,  Polakiem? Oczywiście można wskazać na stopień integracji czy asymilacji, kulturę, religię, typowe zachowania, etykę pracy i tym podobne. Ale to nieistotne. To nieważne. Zasadniczo i tenże Polak i tenże Arab są tacy sami. Oszczędźmy sobie  czasu i powiedzmy wprost: między nimi nie ma ostatecznie żadnej różnicy. Bowiem nie mają żadnych praw do życia w innym kraju.

Nie ma żadnej zasady, reguły etycznej czy moralnej która daje jednemu człowiekowi z jednej części świata prawo do osiedlenia się w innej części, jeśli ta już jest przez kogoś zasiedlona. Tak samo, jak nie ma żadnej zasady, która by pozwalała obcej osobie otrzymać prawo do cudzej własności tylko dlatego, bo tak chce. Ziemia już do kogoś należy, stanowi własność danego ludu.

Problemem Europy nie jest terroryzm. Nie jest Islam. To są tylko zewnętrzne objawy zepsutego myślenia, wyjątkowo ostry przypadek choroby. W końcu w takim USA problem imigracji islamskiej jest marginalny, za to jak bumerang powraca kwestia imigracji meksykańskiej. Problem pozostałby nadal, czy w Brukseli byłyby dzielnice Polaków, Litwinów, Ukraińców czy Japończyków, tylko może bomby by nie wybuchały . A ten problem nazywa się: prawo do własnego państwa.

Ludzie żyjący na danym terenie, odczuwający odrębną tożsamość od innych mają ogólne prawo do posiadania własnego państwa, niepodległości, suwerenności. Właśnie z racji odczuwania odrębności. Państwo zaś to narzędzie za pomocą którego zapewniają sobie kontrolę nad własnym losem, który uznają za odrębny od losów innych. Uznają go zaś za odrębny, bo mają inna tożsamość, koło się zamyka. Jeśli nagle do tego państwa wprowadzi się grupę obcych, jest naturalnym zadawanie sobie pytania, czy ta grupa może zagrozić wspólnocie lokalnej we władaniu własnym losem.

Ludzie mają naturalną skłonność do organizowania się w grupy podobnych sobie. Jest to niezbędne  by osiągać wysoką wydajność organizowania się  i współpracy - podobieństwo bowiem buduje zaufanie. Preferencje dla swojej grupy, grupy z którą się identyfikujemy w budowie zaufania, nie są tylko wytworem kultury. Kultura ta bowiem jest efektem tendencji, które są nadane przez naszą biologię. Ewolucja zaś gatunku takiego jak człowiek, stojącego wysoko w łańcuchu pokarmowym, a więc żyjącego w warunkach małej dostępności zasobów, jest nieodłącznie połączona z konkurencją, walką o te zasoby (np. gatunki takie jak myszy już ze sobą nie współpracują, bo łatwiej zdobywają pokarm w swojej niszy, nie ma więc to sensu). To wszystko zaś jest  nieodłącznie powiązane z przemocą wewnątrzgatunkową, gdyż największym zagrożeniem dla przetrwania niekoniecznie były inne gatunki, które zajmowały inne nisze ekologiczne, ale my sami. Dlatego właśnie ewolucja wykształciła w ludziach zespół cech które powodują, że preferujemy życie wśród podobnych sobie, bo zmniejsza to prawdopodobieństwo działania na własną szkodę poprzez działanie na rzecz innej grupy, aniżeli ta, z która jesteśmy związani. Odruchy altruistyczne powstały by zwiększyć możliwości grupy do przetrwania, nawet kosztem jednostki gdyż jednostka nie jest w stanie  w pełni funkcjonować sama, a operowanie w grupie zwiększa jej własne szanse. Innymi słowy jest w jej „interesie” poświęcać się w pewnych sytuacjach. Ta preferencja grupy tłumaczy wrodzoną podejrzliwość wobec innych grup, gdyż także one działają na tej samej zasadzie – chronić sobie podobnych. Czym to podobieństwo jest - to już zależy. Pierwotnie był to koncept rodziny, rodu (podobieństwo genetyczne, wygląd),  które kulturowo zostało rozszerzone na wspólnotę przodków po wynalezieniu rolnictwa, które wymusiło osadnictwo (fikcyjne podobieństwo genetyczne), z czasem zaś  ta została częściowo zastąpiona przez wspólnotę religijną (wspólnota poglądów, sposób myślenia). Ostatnim, najnowszym etapem było wykreowanie konceptu narodu ( wspólnota losów, egzystencja w czasie). Każda z identyfikacji grupy nadal funkcjonuje, ale bazując na tej samej tendencji udało się ją cywilizacyjnie poszerzyć - i stało się to głównie dlatego, bo zmusiły ludzi do tego warunki, czyli konkurencja z innymi grupami (szersza identyfikacja grupowa pozwala na wydajną współpracę większej ilości ludzi na zasadzie zaufania, to naturalna przewaga).

Nie oznacza to, że nasze tożsamości są zdeterminowane, ale pozwala zrozumieć, dlaczego je w ogóle mamy i jaką pełnią rolę.  I przez to możemy pojąć, dlaczego duże przesiedlone grupy ludzi będą miały tendencje do obrony własnej tożsamości i odrzucania zasad współżycia innych grup w sposób naturalny - bez względu na to, jak są nastawione do danej kultury, jakie mają wartości itp.

Jeśli zabierzemy pojedynczą jednostkę i wrzucimy ją w środek innej grupy, to jeśli ta grupa ją zaakceptuje, zaobserwujemy wymuszona asymilację. Wymuszoną - przez okoliczności. Taki człowiek nie ma innego wyboru jak nauczyć się języka, zwyczajów, respektować prawo – innymi słowy udowadniać, że jest się godnym zaufania, ergo jest się częścią społeczności, ergo  wchodzenie w interakcje nie jest obarczone ryzykiem nadużycia w imię innej grupy. Odrzucenie drogi asymilacji uniemożliwia takiej jednostce przetrwanie, jest więc rzadko spotykane.

Kiedy jednak wrzucimy w środek takiej grupy inną grupę o odrębnej tożsamości, dynamika jest już zupełnie inna. Ludzie będą preferować swoją własną grupę nawet, jeśli są otwarci na interakcje z drugą grupą. Wynikać to będzie z ludzkiej natury - tak budujemy zaufanie, tak  ewolucja ukształtowała nasze mózgi, uciec się od tego nie da, i wobec tego w taki sposób się organizujemy. Dzieje się tak też z czystego lenistwa. Konieczność przyswojenia sobie nowych reguł, kultury - nawet pobieżnie - to ogromna praca i inwestycja czasu i środków. Sama nauka języka wymaga kilkudziesięciu tysięcy godzin pracy po 8 godzin dziennie, a więc do 3 do 5 lat. A to dopiero początek. W praktyce jednostka urodzona gdzie indziej nie może stać się częścią danej społeczności kulturowo. Znacznie prościej jest operować w swojej własnej grupie i ograniczać konieczność kontaktów z drugą grupą.

Z tychże powodów imigracja na dużą skalę jest zawsze problemem. Tak, jeśli chcemy zachęcać ludzi do przyjazdu, to są metody ograniczenia tego problemu - jak okresowe zamykanie granic, by „rozpuścić” nowoprzybyłą tożsamość w swojej własnej, czy to przez integrację (powstanie nowej kultury, suma poprzednich) czy asymilację (wynarodowienie), rozciąganie imigracji w czasie, zmniejszanie jej tępa, dobieranie  jej tak, by to „rozpuszczanie” było łatwiejsze i szybsze i tak dalej. Ale problem zawsze pozostaje. A czasem nie jest usuwalny.

I to wszystko powoduje, że akceptacja obcego w własnym państwie jest zawsze czymś, co jest decyzją, a nie żadnym obowiązkiem czy czymś naturalnym. Ludzie mogą chcieć to robić, ale nie można ich w żaden sposób do tego zmusić. Zawsze jest to obarczone ryzykiem i zawsze powodować będzie konflikty i spadek zaufania w społeczeństwie (przynajmniej do czasu integracji/asymilacji). Grupa zamieszkująca dany teren ma pełne prawo odmawiać dostępu do niego innej grupie. Nieważne jest to, że ta inna grupa, czy nawet jednostka, ma możliwość niesamowicie wysokiej kontrybucji do bogactwa czy prestiżu naszej grupy. Nieważne jest, że jest skłonna zasymilować  się i porzucić własną tożsamość. Nasza grupa ma pełne prawo jej tego odmówić - ot tak, o. Po prostu. Bo nie. Nie jest to naganne w żaden sposób. Poszczególne uzasadnienia takiego postępowania już podlegają ocenie, ale sam efekt - nie. Narody maja prawo do własnych państw i kontroli nad nimi, jest to sposób na unikanie konfliktów, tak samo jak wynalazek własności prywatnej pomaga unikać konfliktów o zasoby. 

Tak więc fakt, że akurat mamy problem z islamem, islamistami, islamskim terroryzmem - jest mało istotne. Ważne jest to, że do jednego kraju sprowadza się duże grupy ludzi z innego kraju, tworząc podglebie do konfliktów. A jeśli do tego mamy sytuację, gdy populacja lokalna jest kurcząca się, to dodatkowo mamy kwestię absurdalnej polityki zastępowania populacji lokalnej - obcą, kiedy to populacja lokalna zostaje poddana presji i jest tylko kwestią czasu aż nastąpi kontrreakcja, gdyż działanie takie jest jawnie wrogie wobec populacji lokalnej. Wtedy konflikt jest nieunikniony i nie jest ważne, kto przyjeżdża.

Pamiętajmy o tym gdy będziemy czytać kolejne wywody mądrej głowy na temat wyższości imigracji słowiańskiej nad arabską, w związku z czym Polska powinna brać ludzi ze wschodu. To ciągle jest ten sam błąd.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka