Soren Sulfur Soren Sulfur
790
BLOG

Nowa endecja i grzech pierworodny polskiego eurosceptycyzmu

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 14

Miało być tak bardzo racjonalnie a jest jak zawsze. Nowa Endecja wybiera eurosceptycyzm i głupio się z niego tłumaczy. Wspólny rynek tak, wspólna polityka - nie, tak można podsumować główny postulat polskiego eurosceptycyzmu.

Jednym z haseł konstytuujących ten ruch jest dążenie do zrobienia z Polski „Norwegii”, która partycypuje w wspólnym rynku, ale nie jest częścią instytucji politycznych. Instytucje te Ziemkiewicz określił jako „koszt” uczestnictwa w korzystnym dla Polski rynku wspólnym.

Ziemkiewicz w swoim wystąpieniu wyjaśnił, że na chwilę obecną Polska partycypuje w instytucjach politycznych UE, bo nie ma wyboru, bo tak ukształtowany jest układ sił i na dzień dzisiejszy jest nierealnym myśleć o wyjściu jednocześnie zostając w strefie wspólnego rynku. Natomiast wyjście z tychże instytucji ma być długofalowym celem.

Nie wydaje się jednak, by faktycznie było to tak zdroworozsądkowe podejście jakby autorzy chcieli. Akceptując krytykę UE jako narzędzia wykorzystywanego, ja to ujął Ziemkiewicz, tak jak kiedyś przez państwa kolonialne były używana kanonierki; należy zapytać czy faktycznie możliwe jest funkcjonowanie wspólnego rynku bez jakiejś integracji politycznej?

Europa jest geopolitycznie miejscem specyficznym i unikatowym na skalę światową. Jest wewnętrznie podzielona przez geografię na strefy, poszatkowana ”grodziami” uniemożliwiającymi od setek lat jednemu państwu dominacje na innymi. Jednocześnie jest otwarta geopolitycznie „na zewnątrz” - grodzie dzielą ja od środka, ale nie oddzielają od innych kontynentów. Europa płynnie przechodzi w Azję, skąd zawsze nacierały inwazje, od wschodu wdziera się w nią Azja Mniejsza, dzisiaj zajęta prze Turcję, tworząc kolejny kierunek podboju; Morze Śródziemne jest tylko iluzoryczną osłoną i historycznie Europa była napadną z tego rejonu, jak również przeżywała inwazje poprzez półwysep Hiszpański; i jedynym wyjściem jakie Europejczycy znaleźli na to strategiczne „walenie młotem” była ucieczka do przodu - znalezienie innych kontynentów i użycie ich potencjału by przeważyć szale i zdominować regiony, które tradycyjnie im zagrażały.

Jednocześnie choć wewnętrznie grodzie dzielą Europę, to jest ona małą krainą, w której dystanse między poszczególnymi państwami są zaiste drobne. Jednocześnie jest naturalnie bogata, gdyż ma fantastyczną ilość żeglownych rzek, dostęp do mórz, portów, zasobów, szlaków handlowych i bogactwo to było łatwo koncentrowalne na małych terenach z powodu geografii - więc małe państwowości mogły się utrzymać przez wieki i nie dać się zdominować, co nałożyło się na system geograficznych grodzi. Zarazem jednak wojska mogą przekraczać granice tychże państw z minimalnym wysiłkiem. Ilość stoczonych w Europie krwawych wojen jest pokłosiem braku strategicznych buforów - margines bezpieczeństwa każdego państwa był nie do zaakceptowania ryzykiem dla innych. To samo tyczy się kapitału - z jednej strony handel wzajemny jest niezwykle zyskowny, z drugiej każde zawirowanie na lokalnym rynku odbija się natychmiast czkawką wszędzie indziej. Gęstość powiązań gospodarczych odpowiada gęstości geopolitycznej regionu. Każde państwo ma swoje interesy, ale ich pola przecinają się wzajemnie nieustannie w wielu miejscach - powodując konflikty, ale też tworząc konieczność współpracy.

W praktyce co to oznacza? Że nie da się funkcjonować niezależnie w ramach jedynie wspólnego rynku. Jeśli chcemy mieć wspólny rynek, okazuje się że otwieramy się również na efekty polityki innych państw. Ot, proszę - Niemcy wprowadzają nakaz dla firm przewozowych stosowania ich stawki minimalnej płac. Efekt: polskie firmy stają się niekonkurencyjne i zostają wykluczone z niemieckiego rynku. Jak temu zaradzić bez jakiejś formy integracji politycznej? W obecnym systemie odpowiedzią są europejskie sądy i instytucje, które maja prawo wymóc na krajach członkowskich wycofanie się z kwestionowanych, dyskryminacyjnych polityk. Są one jednak w stanie funkcjonować tylko dlatego, ponieważ istnieje polityczna struktura zdolna wymóc stosowanie wyroków przez zainteresowane państwa. Same sądy bez umocowania politycznego wiele by nie wskórały, natomiast strach przed politycznymi konsekwencjami nie wdrożenia ich decyzji już swoje robi. Bez tego Polska byłaby zostawiona sama w negacjach z Niemcami, a tak to staje się to problemem każdego partycypanta rynku.

Inny przykład - kryzys uchodźców. Co eurosceptycy mieliby do powiedzenia w takim wypadku? Jak można utrzymać wspólny rynek, jeśli sypie się obrona granic, napadane  są konwoje, zamykane  są przejścia, następuje destabilizacja i rozpad wolnego ruchu granicznego? Temu nie da się zaradzić poprzez dbanie tylko o swoje granice, błędy jednych krajów maja bezpośredni wpływ na inne, i nawet bez szaleństwa frau Merkel problem groziłby posypaniem się strefy wolnego handlu.

Kryzys euro - tak, można narzekać jak to źle zrobiono wprowadzając euro; ale kryzys zadłużenia i tak zmasakrowałby europejskie giełdy nawet bez wspólnej waluty, rozlewając się.  Bo jego przyczyną nie było euro, ale niezrównoważenie budżetowe członków Wspólnoty, istniejące i narastające od dekad. I co tutaj mają do powiedzenia eurosceptycy? Nic. Każdy sam sobie rzepkę skrobie. Włochy się zadłużą, giełda praśnie, a Polak ma spłaty nosić. Euro nie ma tu nic do rzeczy bo bliskość geograficzna krajów Europy oznacza, że problemy jednego szybko stają się problemem innych.

Nie da się też na dłuższą metę posiadać wspólnego rynku bez jego fizycznej ochrony; obecnie UE nie musi się tym przejmować gdyż parasol nad nią rozpięte mają Stany Zjednoczone. Jednak bez zdolności do reakcji na niebezpieczeństwa godzące w stabilność tego rynku albo wręcz w jego fizyczne bezpieczeństwo - nie ma on sensu. Co z tego, że Polska się dozbroi i swoje poletko obroni, skoro ktoś pobije nam rynki zbytu i zaplecze surowcowe, albo odetnie od kapitału.

Poza tym istnieje prosty powód dla którego Polska nie potrafiła instytucji unijnych w pełni wykorzystać: dysponujemy niesprawnym państwem, które do tego nie jest specjalnie zasobne… Ale mamy potencjał zasobnym państwem być. Pod względem ilości ludności Polska odpowiada Kanadzie i może  być równie bogata jak ona.  Kanada ma 35 milionów ludności i 1500 miliardów dolarów PKB. Polska obecnie ma 37 milionów ludności i 814 miliardów dolarów PKB. Doszusowanie do poziomu Kanady da nam PKB na poziomie 1600 miliardów. Pozycja kraju w UE nie jest taka, jak ją wytyczy strona trzecia, ale taka na jaką pozwolimy. Taka jest „obietnica” UE - możecie realizować swoje interesy bezkrwawo. Nic więcej i nic mniej. Za nas więc nikt nic nie zrobi. Nasza pozycja jest niska, bo na to pozwalaliśmy i byliśmy w połowie drogi do siły. To się jednak w przyszłości powinno zmienić, dysproporcje w sile odpowiedzialne za dzisiejszy niespecjalny stan naszego kraju w UE znikną. W końcu, mówi Ziemkiewicz, polityka jest oparta na sile. A więc jest na odwrót - to obecnie nam pasuje pomysł „opt-out”, bo i tak nic nie możemy; natomiast w przyszłości będzie zależało nam na dorwaniu się „do kanonierek”.

Poza tym Norwegia może pozwolić sobie na indyferencję wobec UE nie dlatego, bo ma ropę. Ale dlatego, bo jest na atlantyckim uboczu Europy i jest małym, pięciomilionowym kraikiem, którego niezależność UE toleruje, bo Oslo ma zerowe obecnie znaczenie, a i tak robi wszystko to, co UE chce. Polska to nie Norwegia. Leżymy w środku Europy na skrzyżowaniu najważniejszych szlaków handlowych, energetycznych, komunikacyjnych, geopolitycznych. Jesteśmy szóstym co do wielkości państwem. Zabawa w Norwegię to jakiś geopolityczny „odpał” i krańcowy brak realizmu.

Ziemkiewicz potarza maksymę, że polityka jest oparta na sile, ale też że jest sztuką rzeczy możliwych. Tak w istocie jest. Europejskie realia zaś są takie, że wszystkie kraje Europy jadą na tym samym wózku - bo są małe, bo zajmują małą, gęstą przestrzeń, bo dzielą ten sam los, choć nie dzielą go w taki sam sposób. Jeśli więc eurosceptycy chcą w istocie mieć wspólny rynek, to muszą też zgodzić się na pewien poziom politycznej integracji. Ta sama zasada która „Endecji” przyświeca w kraju - wspólne interesy, winna przyświecać w kwestiach europejskich. Federalizm jest koncepcją ideologiczną i można go odrzucić, ale dbanie o wspólne interesy - jest kwestią praktyczną.

Niestety nader często słuszna skąd inąd krytyka instytucji unijnych jest końcem jakiekolwiek analizy u eurosceptyków. „Aha, nie działa, to należy dać sobie z tym spokój”. Niestety, krajów Europy nie stać na ten luksus.  Jakaś forma integracji musi istnieć - z Unią czy bez niej, jeśli wspólny rynek ma działać.

Skoro obecne instytucje są szkodliwe, wspólny rynek nam pasuje, ale jednocześnie okazuje się, że niespecjalnie może on na dłuższą metę istnieć  bez jakiejś formy politycznej integracji to eurosceptycy powinni wychodzić z propozycją adaptacji, zmiany, reformy, alternatywy uwzględniającej ich punkt widzenia. Tego nie ma. Więc nie mówią oni o „sztuce rzeczy możliwych”. Jest dobra analiza problemów, tylko co z tego? Pod tym względem eurosceptycy są lustrzanym odbiciem euroentuzjastów.

Z punktu widzenia potrzeb interesu narodowego Polski pomysł eurosceptyków jest nie mniej jałowy jak fanów „więcej Europy w Europie”.

UE, panie i panowie, przestanie mieć sens dopiero wtedy jak reszta świata spadnie z powrotem do poziomu który pozwoli takiemu małemu krajowi jak Belgia kolonizować tak rozległe terytoria jak Kongo. Nie widać póki co szans na powtórzenie europocentrycznego świata.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka