Soren Sulfur Soren Sulfur
2676
BLOG

Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 47

Wybory w USA powtórzyły to, co się stało w Polsce i co obecnie dzieje się w różnych krajch Europy - ukazały niewiarygodność mediów i obnażyły tym kryzys elit. Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Musisz dać nura głęboko w Internet.

Jak to się stało? Jakim cudem? To dzień pierwszy. Dzień drugi, przewidywalny - „biała Ameryka” „biedni” „niewykształceni” „biali” „rasiści”. Ci sami ludzie, którzy przewidywali zwycięstwo Clinton, teraz udają, że rozumieją co się stało, choć jeszcze parę godzin temu byli w szoku.

Fascynujące jest to, że równie mało zorientowania i bezkrytyczności wobec serwowanej papki pseudoinformacyjnej mieli również w Polsce ci, którzy przecież powinni wiedzieć lepiej. Sami bowiem uczestniczyli w podobnym procesie, jaki właśnie dokonał się w USA - budowania drugiego obiegu informacji jako odtrutki na ten oficjalny, opanowany przez interesy finansowo-polityczne, którego celem nie było tyle informowanie, co kreowanie rzeczywistości poprzez wpływanie na zachowania.

Media w USA są bowiem tak samo mało wiarygodne jak te Polskie. Jakość tego podobieństwa jest różna, ale ilościowo to ten sam problem. Na początku istnienia współcznesnej demokratycznej republiki media były nową siłą, którą państwo próbowało nieudolnie cenzurować, ale nie było to proste ze względu na to, jak łatwo było założyć lokalną gazetę.  Metoda zakazów i nakazów nie przynosiła jednak rezultatu i w końcu padła pod naporem wolności słowa. I wtedy znaleziono nowy, sprytniejszy sposób, który polegał na delikatnym manipulowaniu dziennikarzami, tudzież apelowaniu do ich patriotyzmu. W końcu, w wyniku wieloletniego procesu, te manipulacje stały się znacznie łatwiejsze, gdyż teraz media były scentralizowane w ogromne konglomeraty z własnymi interesami o wielkim zasięgu. Nastąpiło coś na kształt dawnego ”sojuszu tronu i ołtarza”, z tym że zamiast księży i Kościoła mieliśmy dziennikarzy i media. Tych, którzy wpływają na opinię ludu, rządząc jego strachem i nadziejami, a tym samym dzierżą wielkie wpływy, dzięki nim zarabiając.

Wielka polityka, wielkie media i wieli biznes zaczęły się z sobą mieszać, tworząc splot interesów a wkrótce znajomości, przyjaźni i relacji intymnych, tworząc coś na kształt dawnej arystokracji. Znacznie luźniejszej, nie sankcjonowanej prawem, ale pozostającej w podobnym antagonistycznym stosunku do reszty społeczeństwa, choć jej etos nakazywał mu służyć. Od tego momentu media przestały być czwartą władzą kontrolującą polityków i patrzącą im na ręce. Zamiast tego stały się częścią tego samego systemu, tylko częściowo nadal wypełniając stare funkcje, z każdym rokiem jednak coraz mniej i lżej.

System ten nadal by działał i nikt nie miałby nic przeciwko - poza paru niezadowolonymi malkontentami gadającymi coś o prawdzie i dziennikarskiej uczciwości - gdyby nie fakt, iż to, co miało służyć jako narzędzie do manipulowania innymi… udało się za bardzo. Ten system powiązań, podawania półprawd i ćwierć kłamstw, przemilczeń oraz  twórczej reinterpretacji danych wespół z umiejętną erystyką był bowiem tak przekonywujący, że sami jego twórcy padli jego ofiarą. Nie mieli bowiem gdzie się udać, by samemu uzyskać wiarygodne, nieprzekłamane informacje. Nie było żadnej gazety, telewizji, żadnego źródła informacji które nie byłoby częścią systemu kreowania alternatywnej rzeczywistości. W rezultacie powstał efekt „echo chamber”, komnaty echa.

Niemałą rolę w tym procesie odegrały osobiste sympatie polityczne zaangażowanych, w przeważającej części skłaniających się na lewo. Połączenie tych sympatii z „wykonywaniem zadania” było najgorsza możliwą kombinacją, bo oznaczało że zaangażowani mieli równie emocjonalną potrzebę uwierzenia w to, co sami fabrykowali. A spójność systemu właśnie na osobistym zaangażowaniu się opierała, gdyż w demokracji nie można opłacić wszystkich i ich kontrolować, musi więc istnieć autentyczna sympatia zanim ktoś zgodzi się na „bliższą współpracę”. Należy zauważyć, że wszystkie media „mainstreamowe” Ameryki padły ofiarą „komnaty echa”. Także prawica, republikanie, okazali się częścią systemu – tylko że reprezentującym jego inną część. Mówiąc krotko - w Ameryce powstająca oligarchia straciła możliwość zbierania wiarygodnych informacji o świece na wskutek własnych poczynań. I tym samym - widzenia i rozwiązywania problemów. Sama więc spowodowała swoje odklejenie i upadek próbując pozostać u władzy.

Ale natura nie znosi próżni. W USA, w  przeciwieństwie do Polski, łatwiej jest założyć swoje własne radio czy gazetę. Jednym z najpopularniejszych niekoniecznie muszą tam więc być te „główne”. Drugi obieg istniał tam od dawna, ale przez lata nie dysponował zasadniczym ciężarem, ponieważ był blokowany na tej samej płaszczyźnie przez media tego samego typu. Tak, takie audycje jak Savage Nation biły rekordy popularności, ale nie przebijały się dalej. Brakowało jakiegoś komponentu do pełni sukcesu.

Tym komponentem okazał się Internet. Tutaj wszystko działało inaczej, wymagało mniejszych nakładów, bariery wejścia na rynek były zerowe. Z dnia na dzień przypadkowi ludzie, nie mający nic wspólnego z systemem medialnym, hobbyści lub po prostu znudzone indywidua zaczęły zbierać pokaźną widownię, o której mogli tylko pomarzyć zawodowi prezenterzy telewizyjni. Powoli budowali swoje audycje, strony internetowe, uczyli się nowych metod pracy i jej monetaryzacji, z czasem zaczęli zatrudniać ludzi - małe garstki, bo tak wygląda ten biznes. Zarobki są małe, choć widownie ogromne.

Początkowo arenę tą zdominował przekaz lewicowy. Stara prawica niespecjalne dobrze się tu czuła, dopiero nowe pokolenie już wychowane na Internecie okazało się odnosić tutaj sukces, tworząc przeciwwagę dla internetowej lewicy. Tak powstał drugi obieg, który bardzo szybko zaczął wymieniać się informacjami po swojemu, odkrywając jak bardzo niewiarygodne są media mainstreamowe, i z łatwością obnażajac ich kolejne przemilczenia czy wręcz manipulacje.

Przy czym ludzie ci wcale nie mają do dyspozycji zasobów i narzędzi swoich rywali z mediów tradycyjnych. Nie mogą wysłać dziennikarzy na miejsce, nie dysponują wieloma zatrudnionymi ludźmi wyszukiwujących informacje niczym detektywi. Wręcz przeciwnie, najczęściej to pojedyńczy człowiek z komputerem z dostępem do Internetu, który spędza dużo czasu „guglując” wszystko, niezmordowanie grzebiąc i grzebiąc w stosach informacyjnych „śmieci” produkowanych przez nikogo innego jak media mainstreamowe. Sami o tym nie wiedząc robiąc to - stosują techniki „białego wywiadu”, tworząc powoli z patchworka połprawd i ćwierćkłamstw przybliżony, prawdopodobny kształt prawdy. Budują powoli obraz z puzzli rozrzuconych wszędzie, poświęcając kilkanaście godzin dziennie każdego dnia tylko na to. Bez pasji, bez żyłki do tego, poczucia powołania i bez talentu - nigdy nie byliby w stanie tego wykonać, zwłaszcza że zaczynali od zera, często będąc w tym samym czasie bezrobotnymi.

I to ci ludzie mają znacznie lepszy ogląd sytuacji niż większość dziennikarzy. Tworzą oni razem sieć informacyjną,  zdecentralizowaną, polegającą na alternatywnych, bardzo czasochłonnych ale tanich metodach zbierania informacji. I nie zarabiają na tym kroci, wręcz przeciwnie. To, co było dowodem upadku dziennikarstwa - ”infotainment” czyli rozrywka połączona z informacją, dla nich jest często jedynym praktykowanym sposobem działania. Co paradoksalne interesuje ich to własna prawda, nie boją się określania swoich sympatii politycznych i mieszania informacji z komentarzem - a więc niby wszystkiego tego, czego robić dziennikarzom nie wolno… Ale oni mówią o tym otwarcie i nie udają, że jest inaczej. Często  zaznaczają, że zależy im na promowaniu określonego światopoglądu i przez właśnie jego soczewki interpretują wszystko, co znajdują… A mimo to wszyscy oni - lewica, prawica, komuniści, socjaliści, anarchokapitaliści, republikanie, demokraci… i tak dalej - mieli lepszy ogaląd sytuacji każdy z osobna i wszyscy razem.

Ale to nie wszystko - sam Internet, media społecznościowe, sposób w jaki funkcjonują - to jedna, gigantyczna maszynka do wymiany informacji i opinii, gdzie każdy odbiorca jest jednocześnie wytwórcą. Każdy post na Facebooku, wpis na Twitterze może nieść dawkę politycznej informacji czy opinii i może potencjalnie stać się niesłychanie ważnym i wpływowym, „podawanym” dalej jak kiedyś plotka z ust do ust. Tylko, że tutaj znacznie trudniej jest coś ukryć lub wycofać się. Natychmiast robione są „screeny”, zawsze można wygrzebać starą wersję strony z  Google. Tak więc ten drugi obieg nieustannie sam siebie kontroluje, a ponieważ bariery wejścia na rynek są żadne, często wpadka lub nieobiektywność jednej osoby powoduje odezwanie się setek głosów przeciwnych, generując tzw. ”dramy”. Tak więc pomimo opowiadania się za swoimi opcjami idoelogicznymi drugi obieg paradoksalnie rzadko odkleja się znacząco od rzeczywistości. Tradycyjne narzędzia kontroli informacji tutaj nie działają. Gdy tylko popularna lewicowa internetowa „telewizja” The Young Turks zaczęła reprodukować treści mainstreamowe, jej dotąd wierna widownia zaczęła to zauważać i wkrótce oglądała show już po to tylko, by zobaczyć jak nisko upadł. Dziś TYT to "joke".

Jednak mainstream w końcu dojrzał to ignorowane zagrożenie i zaczął mu przeciwdziałać. Teraz, gdy Twitter czy Facebook, nie wspominając o Google są wielkimi firmami notownymi na giełdzie można na nie wpłynąć. I tak też się stało. Niedawny skandal w Polsce z blokowaniem stron Marszu Niepodległości na Facebooku to tylko detal i śmiesznostka w porównaniu z manipulacjami jakich dopuszczają się te firmy na zachodzie, ukrywając konta, blokując wyświetlanie, czy otwarcie banując pod zmyślonymi pretekstami, łamiąc swoje regulaminy - czy wręcz od, tak. Ofiarami padają  treści konserwatywne, libertariańskie i ogólnie uznawane prawicowe. Problem w tym, że jak się okazuje sposób w jaki działa Internet jest tutaj sam w sobie blokadą. Wraz z rozpoczęciem tego typu zachowań widać jak następuje stagnacja czy wręcz upadek danej firmy. Im chętniej wchodzą  w układy z mainstreamem, tym gorsza staje się ich sytuacja. Klasycznym przypadkiem jest tutaj Twitter, który imploduje w oczach. Media, które powstały dzięki zasadzie nieograniczonej wolności słowa jak się okazuje nie są w stanie bez niej zarabiać. Poza tym zawsze można uciec na właśnie nowo stworzoną przez zapalonych informatyków czujących okazję platformę …  i problem pozostaje.

Rezultat? Większą wiarygodność ma Alex Jones, zwolennik teorii spiskowych, wyśmiewany jeszcze do niedawna na potęgę, aniżeli CNN.

Jeśli dziś chce się czegoś naprawdę dowiedzieć o anglosferze, należy sięgnąć do Internetu. I niekoniecznie muszą być to kanały zajmujące się „czystą” polityką na poważnie. To pozwala wysondować nastroje znacznie lepiej. Proszę spojrzeć na zdjęcia poniżej, wybrane bez jakiegoś klucza. Jeśli żadna z tych twarzy nie jest Państwu znana, to macie problem, bo kilka z nich mocno przyłożyło rękę do wygranej Trumpa.

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów  Wygrana Trumpa, przegrana mediów

Wygrana Trumpa, przegrana mediów

 

Sulfur

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka