Soren Sulfur Soren Sulfur
251
BLOG

Okażmy przywództwo. Zniszczmy Merkel

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 1

Europa nie radzi sobie z kolejnymi wyzwaniami, bo nie ma figur przywódczych. Ma polityków od spraw błahych na czas pokoju i stabilności, kontynuatorów i  zarządców. Nie ma przywódców. Z jednym wyjątkiem.

Tym wyjątkiem jest Wiktor Orban. Co by o nim nie sadzić to potrafi pełnić rolę przywódcy, a nie ledwo reprezentanta zwycięskiego obozu politycznego. Przywództwo nie polega na byciu zwycięzca wyborów, ale na zdolności wskazania kierunku który uważamy za słuszny i poprzez konsekwencje i upór zdolność wyegzekwowania go na przeciwnikach. Orban potrafi to właśnie zrobić i dlatego tyle lat jest u władzy. Identyfikuje problem, nazywa go po imieniu i dzięki temu jest w stanie proponować natychmiast rozwiązanie. Szybkość decyzji jest tu kluczem - może być gorsza, może być lepsza, ale najważniejsze jest to, że Orban nie okazuje wahania. Może sobie na to pozwolić, ponieważ potrafi nazywać problemy po imieniu, a więc je identyfikować.

 Inna postać, uważana do niedawna za przywódcę, Angela Merkel - nie ma tej kluczowej zdolności. Dysponuje uporem, ale upór to nie to samo co konsekwencja. Bo ta zależy od słuszności. Przywódca musi mieć zdolność przyciągania ludzi, posłuchu. A posłuchu nie znajdzie, jeśli nie będzie miał słuszności, jeśli źle zidentyfikuje problem. Tak właśnie stało się  w kryzysie uchodźczym.

Istnieje jeszcze jedna postać na kontynencie, która jest przywódcą. To Władimir Putin. I ponownie-abstrahując od tego co sądzimy o jego polityce, postępowaniu i tak dalej nie da się zaprzeczyć, że przywódcą on jest. Określa problem, nazywa go i na tej podstawie natychmiast działa. Narzuca kierunek, narzuca tempo, narzuca swoje warunki. Jest jak lodołamacz.

Ale Rosja nie jest częścią Unii Europejskiej i gra na jej szkodę. Zaś Węgry Wiktora Orbana są małym krajem, który z tego powodu nie ma dość zasobów  by móc pełnić rolę inną od ignorowanego głosu rozsądku. Jego przywództwo ogranicza się do własnego kraju. Oraz…  grupy Wyszehradzkiej.

Węgry nie mają praktycznie żadnego zasięgu wpływów w grupie Wyszehradzkiej, a mimo to w obiegu opinii publicznej Orban funkcjonuje całkiem nieźle. Widać to zwłaszcza w Polsce. Zwycięski PiS przecież od lat mówił o „Budapeszcie and Wisłą”, jasno określając skąd czerpie inspirujące go wzorce. Prasa – zwłaszcza prawicowa; nie ukrywa swojej fascynacji węgierskim premierem, jego skutecznością i drogą do władzy. Taki mały kraj - a proszę, jaką ma siłę rażenia. Nic nie robiąc w tym kierunku…

Ostatnio zaś stało się jasne, że Orban w cichy sposób stał się symbolem rozsądku w UE, kiedy to wszystkie kraje po cichu, jeden po drugim przyjęły jego optykę i sposób postępowania, sprzeciwiając się w tym Niemcom. Kolejnym punktem na tej mapie wpływu było niedawne spotkanie Kohla z Orbanem. Proszę sobie wyobrazić co z takim sukcesem mógłby zrobić kraj większy.

Polska powinna okazać przywództwo. Powinna zacząć przepychać swoją własną narrację o rzeczywistości i swoje własne rozwiązania w Europie. Nie da się tego odegrać w sposób symetryczny - tocząc rozmowy na szczycie z innymi krajami i ich przywódcami, bo to szczerze mówiąc nie są żadni partnerzy do dyskusji. To owce. Bez psa pasterskiego nie usłuchają się pasterza.  Zamiast tego powinniśmy adresować nasze przywództwo do wyborców w krajach Zachodu. Czyli właśnie do tego do psa. Nie stać nas  na to, by robić to w sposób masowy poprzez budowanie siatki wpływów wśród intelektualistów, dziennikarzy, naukowców, artystów. Wiec pozostaje nam używanie naszych najwyżej postawionych polityków tak, by ich słowa zostały poniesione przez media. Jeśli uda się nam w ten sposób stopniowo przechylać przynajmniej część opinii publicznej na Zachodzie na swoją stronę, otrzymamy pewien kanał wpływu który wzmocni naszą pozycje w negocjacjach symetrycznych. Mówiąc prosto - będziemy ważniejsi. Bo będziemy narzucać ton dyskusji, będziemy podkopywać pozycje polityków zachodnich z którymi rozmawiamy na szczytach europejskich, tym samym będziemy mogli żądać więcej. W ramach tej strategii powinniśmy kontaktować się z siłami opozycyjnymi do obecnego establishmentu europejskiego  mających sznyt anty-imigrancki i eruosceptyczny - nie dlatego, ponieważ mamy podobne poglądy, ale dlatego ponieważ te poglądy w wyniku nieudolności establishmentu staną  – już się stają - dominującymi w europejskich społeczeństwach. Każdy z nich zaś może być dla Polski niebezpieczny, dlatego uzyskanie na nie wpływu powinno być naszą racją stanu. Nie zrobimy tego my, zrobi Putin-a to się skończy bardzo źle.

I nie jest to tak trudne zadanie. Bo z czym mają do czynienia ludzie na Zachodzie? W reakcji na niedawne zamachy w Belgii szefowa unijnej dyplomacji rozpłakała się na konferencji prasowej. Czy to jest przywództwo? Czy tego właśnie oczekujemy od ludzi na szczycie? Czy wyobrażacie sobie Państwo że w 1920 roku wychodzi Piłsudski i publicznie płacze, że Polska została brutalnie najechana i on sobie nie wyobraża jak można łamać traktaty?  To wskazuje na paraliż, na brak przywództwa, że ludzie są pozostawieni sami. A jeśli są pozostawieni sami, to rozpierzchają się na wszystkie strony - każdy musi dbać sam o siebie.

Unijne „ple ple ple” w odpowiedzi na zamachy nie jest okazywaniem przywództwa, ale dowodem na to, że w europejskiej polityce mamy złych ludzi na obecne czasy. Ci ludzie decydują także o naszym, Polski losie, gdyż są stroną dominującą w siatce sojuszy w jakie jesteśmy zaangażowani. Geograficznie jesteśmy tu gdzie jesteśmy i nie odetniemy się od tego. To, co dzieje się w Europie ma na nas wpływ, i jeśli pozwolimy beksom bawić się w politykę - również zapłacimy za to i my. Nie mamy wyjścia - musimy systematycznie podkopywać i tak już naruszoną legitymizację polityków Zachodnich. Narzucać ton, rozwiązania, nazywając rzeczy po imieniu. Nie liczmy na to, że spośród dużych krajów unijnych przywódca sam się wyłoni - to niemożliwe. Tamtejszy obieg informacji, spleciony z systemem wyborczym uniemożliwia skuteczne i szybkie wyłonienie przywódcy, gdyż bycie przywódcą wymagałoby obalenie złożonej siatki interesów establishmentu, działaniu pod prąd systemu. Ale system ten jest oddzielony od zwykłych ludzi. I to jest nasza szansa.

Polska powinna wybrać za pierwszy cel Niemcy, a dokładnie Angelę Merkel. To cel łatwy, bo obecnie Niemcy są uważane za wariata i nikt się z nimi w kwestii uchodźców nie zgadza. Merkel uosabia to szaleństwo. To postać chwiejąca się, chwytająca każdej brzytwy. Próbuje odwrócić politykę dotychczasową, ale przed wyborami jest w tej kwestii pod ścianą. Należy uderzyć szybko – na arenie międzynarodowej wskazać otwarcie na Angelę Merkel jako winną: destabilizacji UE, niszczeniu Schengen, destabilizacji Bałkanów, zniszczenia Grecji, zmniejszenia bezpieczeństwa Europejczyków w wyniku penetracji terrorysytcznej. I - tak, tak dokładnie należy to powiedzieć - oświadczyć że ma krew na rękach. Wszystko zaś to zrobiła z czystej prywaty, cynizmu i głupoty - jest stereotypem polityka idącego po trupach, i dlatego musi odejść. Do zadania należy oddelegować polską wersję Żyrinowskiego, by odpowiednio „zapluł” się nad postacią kanclerz (może ktoś z europosłów? Korwin?), zaś oficjalne stanowisko rządu powinno być z tym skorelowane  ale stonowane i ujawnione niezależnie w podobnym czasie. By przebić się przez mur prasy niemieckiej należałoby więc zaaranżować jakiś skandal międzynarodowy. Na marginesie sprawy ostentacyjnie spotkać się z przywódcami Alternative fur Deutschland oraz kimś takim jak premier Bawarii czy właśnie Kohl. Szkoda, że nie możemy liczyć na wierność naszej prasy - więc będzie to wymagało dotarcia bezpośrednio do publiki poprzez alternatywne środki przekazu, czyli internetową kampanię medialną.  To się da zrobić. I to należy zrobić. Zniszczyć Angelę Merkel. Choćby dlatego bo zagraża naszemu interesowi narodowemu i się wystawiła, a jej rząd bawi się obecnie w wojnę podjazdową z naszym. Dość.

Nie uda się dziś, nie uda się jutro. Nie uda się pojutrze. Ale kropla drąży skałę. Upór złamie Zachód, bo co prawda jest on bogatszy, ale nie ma przywódców. Przechwycimy za to wyobraźnię opinii publicznej i przez nią narzucimy ton, bo estbalishment europejski odkleił się od własnych narodów. Zostaniemy co prawda - tak jak Orban - zbombardowani moralnymi frazesami, spróbuje się nas pokonać bronią wstydu. Ale to nie będzie na nas działać, bo Polska nie jest już od paru lat częścią tego samego zamkniętego systemu obiegu informacji który nie toleruje odmiennych opinii. A czym dysponują zachodni moraliści oprócz wytartych frazesów? Niczym. Nie mają planu zapasowego gdy ich słowa zawiodą w perswazji. Dlatego się w końcu złamią i za nami podążą. Co mamy do stracenia? Nie ma czegoś takiego jak dobry wizerunek poprzez bycie miłym. Miłego się ma gdzieś i opluwa za frajerstwo. Dokładnie tak jak nas od wielu lat.

 

Sulfur

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka